poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział 17



Tak jak obiecałam, przedstawiam Wam kolejny rozdział. Prosiliście zarówno w komentarzach jak i e-mailach. Oczywiście, czytam wszystkie e-maile, jakie do mnie wysyłacie. Cudownie mi się je czyta, i czekam na więcej. Komentarzami jednak również nie gardzę, każde - zarówno miłe jak i niemiłe słowo dodaje mi motywacji do dalszej pracy.
Cieszę się, że mam tak wiele czytelników, którzy z zapartym tchem śledzą tęczowe losy Michaiła i Susan :D
Dlatego też, w ramach nagrody i podziękowania za waszą wytrwałość daję dość spory rozdział z masą badziewnej akcji :DD
Pozdrawiam
           Czaarna.                      



ROZDZIAŁ 17
Siedziałam w moim pokoju i czytałam raz po raz list pozostawiony mi przez Michaiła. Przekręciłam  pierścionek na palcu, by po chwili go  zsunąć … Po czym znów go wsunęłam. Opuszkiem lekko przejechałam po wyrzeźbionym motylku. Przymrużyłam oczy by przyjrzeć się bardziej. Na jednym skrzydle wyryta była miniaturowa literka M a na drugim S”. Uśmiech jakby sam wkradł mi się na usta. Teraz już nie zastanawiałam się dlaczego coś do niego czuje. Po prostu to czułam. Nie wiem czy ta więź powstała dlatego, że on kochał kogoś kto kiedyś prawdopodobnie był mną… Wiem tylko, że ja czuję coś do niego i cokolwiek to jest -  jest wyjątkowo silne.

Głód przypominał o sobie już od jakiegoś czasu jednak nie bardzo chciałam schodzić na dół. Miałam ochotę zasnąć i opowiedzieć o wszystkim Michaiłowi. Jednak burczenie w brzuchu i skręcanie było coraz częstsze i coraz bardziej uciążliwe. Wstałam i odłożyłam szkatułkę na poduszkę obok pamiętnika Michaiła. Trzeba będzie go oddać rozbrzmiał głos w mojej głowie. Należał do kogoś znajomego. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechającą się Katherine stojącą w drzwiach. Spojrzałam na nią wzrokiem mówiącym Podsłuchiwałaś. W końcu czytała mi w myślach! Ta jednak tylko pokręciła głową, wywracając przy tym teatralnie oczami i wskazała ręką żebym za nią poszła.

Na dole w kuchni unosiły się wspaniałe zapachy. Spojrzałam na stół i oniemiałam. Stały na nim różne sałatki, pieczeń, pieczywo, owoce i warzywa. Soki, kompoty i różnego rodzaju dania. Makaron z sosem, makaron z potrawką, makaron po chińsku, makaron po włosku… Od tego wszystkiego można było dostać oczopląsu. Podeszłam bliżej stołu by nawdychać się tych nieziemskich aromatów.
- Głodna? – spytała Katherine opierając się o framugę.
- Bardzo – odpowiedziałam właściwie nawet na nią nie patrząc.
- Poczekamy na resztę i siadamy do stołu – oznajmiła rudowłosa. – Tyle chyba wytrzymasz.
- Mhm – skinęłam głową i wyciągnęłam rękę po gruszkę.
- Susan! Daj im pięć minut! – krzyknęła Katherine szczerząc się przy tym i śmiejąc.
Szybko cofnęłam rękę speszona i poczułam jak pieką mnie policzki. Usłyszałam szybkie zbieganie po schodach i nagle obok Kath pojawił się Krzysiek i Rio. Podeszli do stołu i już wyciągnęli ręce z zamiarem zjedzenia czegoś, gdy Katherine podeszła i trzepnęła jednego i drugiego w głowę. Oboje zajęczeli z bólu.
- Co do… - zaczął Krzysiek i podniósł się do góry by sprawdzić co się stało.
- Czekamy na wszystkich. Jak chcecie możecie zająć już miejsca – powiedziała Kath i wycofała się. Rio i Krzysiek usiedli obok siebie i wpatrywali się w jedzenie. Ja stanęłam do nich tyłem opierając się plecami o oparcie i wpatrując się w Katherine. Dostrzegłam kątem oka jak Arline wychodzi z cienia bez słowa, również zajmując miejsce przy stole. Kath jednak wciąż kazała czekać. I wtedy zrozumiałam dlaczego. W drzwiach bowiem pojawił się ktoś jeszcze. Ktoś, kogo w duchu spodziewałam się zobaczyć. Uśmiechnęłam się choć nawet nie wiem dlaczego.
- Witaj Rupercie – powiedziałam i skinęłam lekko głową nie spuszczając z niego wzroku.
- Witaj Susan – odpowiedział i pocałował moją dłoń. Skinął głową na resztę towarzystwa po czym zwrócił się do Katherine. – Nie wezwałaś mnie tu na rodzinny obiad, prawda?
- Porozmawiamy później – powiedziała i pociągnęła go za rękę do stołu. Usiadła obok mnie a on zajął ostatnie miejsce, między Kath a Arline. Zapadła cisza. Krzysiek i Rio zaczęli sobie nakładać jedzenie. Arline wyciągnęła rękę po makaron jednak szybko ją cofnęła i nałożyła sobie sałatkę owocową, której i tak prawie nie ruszyła. Katherine i Rupert nałożyli sobie makaron po chińsku a ja zdecydowałam się na tradycyjne spaghetti – makaron z sosem. Niezręczną ciszę przerwał Krzysiek, zwracając się do Ruperta.
- A więc, Rupercie, Katherine cie zaprosiła, tak?
Chłopak kiwnął tylko głową.
- Zaprosiłam Ruperta, ponieważ mam do niego sprawę – mruknęła Katherine obrzucając wszystkich dookoła srogim spojrzeniem. – Chcę również wam przypomnieć, że zbliża się bal, na który jak się domyślam, wszyscy dostaliście zaproszenia.
- Nie zapominajmy o zemście – powiedziała Arline a jej wzrok utknął na mnie. – Są tu osoby, którym zależy na niej bardziej niż myślicie.
- Zemsta to nie jest wyjście, Arline – powiedział Krzysiek. – Zapominasz chyba jaka jest twoja rola.
- Moją rolą jest ochrona śmiertelników, przed… - zamilkła i spojrzała na Ruperta. Wszyscy wiedzieli co chce powiedzieć jednak ta wciąż milczała. Tak, to najwyższy czas by zmienić temat.
- Moglibyśmy też pomyśleć o odbiciu Michaiła – powiedziałam przerywając tą ostra wymianę spojrzeń. – Teraz chyba najważniejszym jest by skupić się na tych, którzy jeszcze nie są martwi.
- Powiedziałam ci przecież, że po niego pójdziemy – powiedziała Katherine używając tego swojego demonicznego, zimnego tonu.
- Kiedy? Jak będzie martwy? Wtedy, to będzie już z lekka za późno – powiedziałam prawie, że rzucając widelcem o stół. – O ile oczywiście już nie jest martwy…
Nikt już nic nie powiedział. Wszyscy udawali, że są zajęci jedzeniem. Gdy już prawie wszystko zniknęło ze stołu wstałam i poszłam umyć swój talerz. Zaraz za mną wstała Katherine z tym samym zamiarem.
- Przepraszam – powiedziała wycierając swój talerz. Jej głos brzmiał teraz spokojniej, przyjemniej…- Tyle się ostatnio wydarzyło. Twoje wspomnienia, wiadomość od Michaiła, śmierć Margareth…
- Właśnie. Margareth nie żyje a wy wszyscy… - zamilkłam bo zabrakło mi słowa.
- Zachowujemy się tak jak gdyby nic się nie stało?- dopowiedziała Katherine.
- Tak, właśnie tak… Dlaczego?
- Tak zostaliśmy wyszkoleni. Nie możemy opłakiwać Margareth, ponieważ nawet nie potrafimy. Uczono nas by oddać należny hołd i iść dalej. Zachowywać się tak jakby ten ktoś po prostu nigdy nie istniał… Wiem, że to może wydawać się dla ciebie chore, ale tak już jest.
- Dlaczego ja tego nie pamiętam? – spytałam. Rzeczywiście, nie było tego w żadnym ze wspomnień. Kath uśmiechnęła się.
- Suzana nigdy nie była żołnierzem Armii Nieosiągalnych. Szkoliła się w Anielskiej szkole. Nie szkoliła się też do walki. Przynajmniej tak myśleli ci, którzy ją uczyli – powiedziała a jej uśmiech poszerzył się trochę bardziej. Wtedy to jakby mignęło mi przed oczami. Ja … to znaczy Suzana walcząca z różnymi ludźmi… Jak z łatwością odbiera ich ciosy i przystępuje do ataku. Zobaczyłam też jego… Michaiła, który z niewiarygodną szybkością napiera na Suzanę jednak ta jakby nie używając do tego żadnej siły powala go na ziemię. Wyciągnęła do niego rękę jednak on zamiast się na niej podciągnąć pociągnął ją na swoje ciało. Uśmiechnął się gdy zobaczył strach w jej oczach. Zaraz jednak obydwoje zaczęli się śmiać.
- Chciałbym, żeby te chwile trwały wiecznie – powiedział a ona przytuliła głowę do jego klatki piersiowej. – Wiem jednak, że to niemożliwe.
- Jesteś tygrysem, Michaił – odparła nie podnosząc głowy. – Możemy żyć wiecznie.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Gdy wszyscy się dowiedzą, że z tobą trenuję… Dowiedzą się, że uczę cię niedozwolonych technik, zabronią nam się spotykać.
- Będziemy się ukrywać? – mruknęła z dziwną tajemniczością w głosie. Ja nigdy tak do nikogo się nie zwracałam. Przynajmniej nie w tym życiu. – Potajemne spotkania pod Ariańskim Drzewem?
- Suzana, nie żartuj sobie z tak ważnych rzeczy! – odpowiedział Michaił i wstał. – Musimy zaniechać nasze nauki. Jacqueline zaczyna coś podejrzewać…
- Od kiedy to nie ufamy Jacqueline? – spytała.
- Ufam… Ufamy jej. Tylko na razie, moja droga, lepiej jej o tym nie mówić – powiedział i zbliżył się do niej. W tym momencie obraz zaczął stawać się niewyraźny i szary. Aż w końcu znikł i wróciłam do rzeczywistości. A rzeczywistość była taka, że Michaiła nie było... Spojrzałam za okno i zauważyłam, że zaczyna się robić szaro.
- Susan, czy ty mnie chociaż słuchasz? – spytała Kath machając mi dłonią przed oczami.
- Tak, przepraszam. Zagłębiłam się we wspomnieniach – odpowiedziałam mrugając przez chwilę.
- Musisz uważać. Nie przypominaj sobie wszystkiego naraz. Są rzeczy, których naprawdę nie chcesz pamiętać… - powiedziała Katherine i odwróciła się z zamiarem powrotu do reszty przyjaciół… i Ruperta. Jednak gdy już miała wejść do drugiej części kuchni robiącej za jadalnie odwróciła się – Idź na górę. Prześpij się. Rano jedziemy po Michaiła.



***

Wszędzie naokoło mnie było ciemno. Chłodny wiatr wiał co jakiś czas dając mojemu ciału powód do dreszczy. Wilgotne powietrze sprawiało, że oddychało mi się o wiele trudniej niż zazwyczaj. Miałam na sobie tylko białą, postrzępioną szatę. Dokładnie taką samą, jaką ta, w którą odziana byłam, gdy pierwszy raz znalazłam się w świecie nieosiągalnych. Ta jednak była cała brudna i poszarpana. Miała ślady pazurów. Moje bose stopy z hukiem uderzały o mokrą, błotnistą  ziemię. Czułam ból. Biegłam. Nie, uciekałam. Ich kroki były coraz szybsze. Zatrzymałam się i spuściłam głowę w dół nasłuchując. Moje mokre i brudne od błota włosy opadły mi na twarz. Podczas biegu zdążyłam się już parę razy przewrócić. Na moich przedramionach i nogach były wyraźne zacięcia. Okrążyli mnie. 5 par oczu mierzyła odległość między mną a nimi jakby przymierzali się do skoku. Ruszył pierwszy. Z nadludzka szybkością uderzyłam go tak, że odleciał na co najmniej 6 metrów. Usłyszałam tylko skowyt gdy rzucił się na mnie drugi. Ten sam unik. Trzeci… i znów to samo. Czwarty wilk był sprytniejszy. Okrążył mnie warcząc i uderzył mnie od tyłu. Poczułam przeszywający ból spowodowany ugryzieniem jednak w pewnej chwili złapałam go za kark i odrzuciłam w ciemność. Piąte zwierze jednak nie atakowało. Stało w pozycji obronnej i wycofywało się. Nie byłam pewna czy to jest wilk czy nie. Było ciemno a jedynym co widziałam to były świecące, niebieskie oczy. Nagle przez drzewa przebiło się światło księżyca. Tygrys. Biały niczym śnieg tygrys stał i przyglądał mi się. Jego czarne pręgi były niemalże niewidoczne w takiej ciemności. Tylko biel odbijała światło księżyca. Dziki kot stał teraz pod drzewem. Ogromnym, potężnym drzewem z niebiesko-zielonymi liśćmi. Jednak po chwili stało się coś dziwnego. Piękne, śnieżne zwierze zaczęło zmieniać kształt. Przednie łapy uniosły się przemieniając się w ręce a czarne pręgi skupiły się na głowie tworząc bujną, kruczo czarną czuprynę. Tygrys przemienił się w człowieka… I to nie byle jakiego człowieka.
- Michaił… - wyszeptałam jakbym chciała sama się upewnić, że to co widzę nie jest wytworem mojej wyobraźni.
- Księżniczko – powiedział i chwilę później był już przy mnie. Jego oczy patrzyły na moją  twarz z miłością i współczuciem. Och, jak ja teraz musiałam wyglądać. Brudna i posiniaczona. Do tego z prawie każdej części mojego ciała wydobywała się krew. Jednak przy nim nie czułam bólu… Nie mam zielonego pojęcia dlaczego.
- Co tu się dzieje? – spytałam. – O co chodziło z tymi wilkami?
- Nie wiem – powiedział nie spuszczając ze mnie wzroku. – Pamiętaj, że to ty urządzasz scenerię. Ja tylko tu wchodzę z nadzieją, że akurat nie śnią ci się jakieś bzdury. Jak widać, przerwałem ci niezły koszmar.
- Dziękuję – wyszeptałam wpatrując się w te jego wielkie, niebieskie oczy.
- Czy coś się stało? – spytał.
- Nie – odpowiedziałam trochę zbyt szybko, żeby nie wzbudzać jego podejrzeń. – Czemu pytasz?
- Sposób w jaki walczyłaś… - zamilkł jakby próbował wyczytać prawdę z moich oczu.
Ja wiedziałam jaka jest prawda. Chciałam mu powiedzieć, że odzyskałam wszystkie wspomnienia, że przeczytałam list, że  Margareth nie żyje, że Julien zdradzał Katherine… Oh, to z pewnością już wie. Jednak nie mogłam mu tego wszystkiego powiedzieć. Dość miał już własnych problemów.
- Cóż, Jacqueline odwaliła kawał dobrej roboty.
Tak, Jacqueline, nie Katherine. Wiedziałam dobrze, dlaczego ją tak nazywa. Katherine to było imię ich matki… Ich zmarłej matki, która zginęła tylko dlatego, że chciała ratować swoje dziecko. A gdzie w tym czasie bym Michaił? On już jako 8 latek żył w świecie nieosiągalnych i uczył się walki oraz sztuki magicznej. O jej śmierci dowiedział się dopiero 3 lata później gdy dołączyła do niego jego siostra.
- Przekażę jej to – odpowiedziałam i przesunęłam palcem po jego klatce piersiowej. Nie miał koszulki. Tylko czarne spodnie dresowe. Wyglądał nieziemsko. Jednak pomimo tego, że było ciemno dostrzegłam coś co szczególnie mi się nie spodobało. Całe jego ciało było pokryte małymi nacięciami. Nacięcia były równe i głębokie. Nie, to nie były ślady pazurów takie jak na moich przedramionach. Jego ślady zostały zrobione ostrzem. – Kto ci to zrobił?
Michaił odsunął się tak, że ledwo go widziałam. Tylko niebieskie oczy odbijały blask księżyca.
- Nie ważne. Ja… muszę ci coś powiedzieć, Susan.
- Słucham – powiedziałam próbując zapomnieć o jego ranach.
- Wiem, że jesteś w moim domu. Tak, ten dom należy również do Jacqueline, ale nie była w nim od ponad dziesięciu lat. Natomiast ja przez ten czas w nim mieszkałem. Na strychu jest kufer. W nim znajduje się sukienka, prosiłbym cie byś założyła ją na bal.
- O co ci chodzi z tym balem, Michaił? – spytałam niepewnie, robiąc krok na przód.
- Zależy mi na tym, żebyś się na nim zjawiła – odpowiedział.
- Dlaczego?
- Zaufaj  mi, dobrze?
- Dobrze, przyjdę na ten bal – odparłam jakby od niechcenia. Jednak tyle wystarczyło by Michaił zbliżył się do  mnie i przytulił. Zachowywał się dziwnie. Jakby nasza rozmowa, ostatnia rozmowa w prawdziwym życiu nigdy się nie odbyła. Powiedział mi wtedy, że nigdy nie będziemy  mogli być razem. Powiedział, że musi wyjechać. A teraz przytula mnie i dotyka jak gdyby nigdy nic się nie stało.  Jakby chciał, żebyśmy już nigdy więcej się nie kłócili… Jakby to miały byś ostatnie chwile spędzone razem… O mój boże! Michaił!
- Michaił, co się dzieje? – spytałam przestraszona. – Jest coś co chcesz mi powiedzieć?
- Wiem o czym myślisz, księżniczko – powiedział nie przestając mnie przytulać. – Zapomnij o tym. Zacznij żyć tym co jest… Potrzebujesz butów na bal. Możesz iść na zakupy z Margareth, ona jest prawdziwą zakupoholiczką Co nie znaczy oczywiście, że jest gorsza w walce. Zapewniłaby ci idealną ochronę… Chociaż ty również nieźle sobie radzisz. Właśnie, poznałaś już Margareth?
- Tak – powiedziałam ze smutkiem w głosie i opuszczoną głową. Michaił to zauważył, ponieważ szybko podniósł mi brodę i spojrzał w oczy.
- Coś się stało? – spytał ostrożnie.
- Nie, po prostu był wyp… 
- Michaił! Nie zamęczaj dziewczyny. Miała odpocząć a ty ją nawiedzasz w snach. Nie wstyd ci? – przerwała mi Katherine wychodząc zza drzewa. Miała na sobie czarną sukienkę do kolan i białe legginsy. Do tego czarne baleriny. Całość ani trochę nie pasowała do wilgotnej i błotnistej scenerii Lasu Deszczowego… O ile to był las deszczowy.
- Kath, co ty tu robisz? – spytałam.
- Ratuję cie, przed nim – zaśmiała się. – A tak poważnie, to muszę z tobą porozmawiać, Michaił. Pożegnajcie się więc gołąbki, bo niewiadomo kiedy znów się zobaczycie.
- Żegnaj Księżniczko – powiedział Michaił i złożył lekki pocałunek na moim czole.
- Nie żegnaj – powiedziałam przez łzy. – Do zobaczenia.
I wtedy stało się. Obraz się rozmył a ja poczułam mdłości. Ziemia poderwała się pod moimi nogami a ja spadałam, powoli, w ciemność. Zmierzałam do kolejnego snu. Tym razem jednak, nie będzie w nim Michaiła. Jeżeli jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem to zobaczę go już nie długo. Jednak gdy go już zobaczę będzie prawdziwy.

                                                          
***

Susan, wstawaj…

Podniosłam powieki i rozejrzałam się dookoła. Chwilę zajęło moim oczom przyzwyczajenie się do ciemności, dlatego też nie od razu zauważyłam kartkę przyklejoną do lusterka na komodzie. Z daleka pismo było nie do odczytania więc musiałam podejść bliżej. Za oknem potężny, wspaniały księżyc w pełni był jedynym światłem z jakiego mogłam skorzystać. Tyle jednak mi wystarczyło by przeczytać kilka wyrazów nabazgranych czerwonym długopisem na żółtej kartce.
 
 Idź pod prysznic i przebierz się w czyste i wygodne ubrania. W łazience zostawiłam ci kilka koszulek i spodni. Wybierz sobie te, które będą pasować. Twoje trampki są na dole. Zepnij włosy! Cicho zejdź na dół i coś zjedz. Nie bódź nikogo. Spotkamy się przy samochodzina rogu o 5:00. Nie spóźnij się!
                                                                                                                  Katherine

Złożyłam kartkę i schowałam do kieszeni. Od razu skierowałam się do łazienki. Zdjęłam ubranie i weszłam do kabiny prysznicowej. Ciepła, miękka woda spłynęła po moim ciele zmywając przy tym nie tylko brud ale też wszystkie złe myśli. Czułam się czysta zarówno  fizycznie jak i psychicznie. Wyciągnęłam dłoń i zakręciłam nią wokoło strumienia wody. Ten jak na rozkaz owinął się niczym wąż i popełznął aż do ramienia. Woda działa na mnie kojąco, ponieważ to jest mój żywioł. Dlatego też mogę nią władać jak dziecko plasteliną. Wzięłam głęboki wdech jakbym chciała napoić się tą chwilą i zakręciłam kurek. Namydliłam ciało, spłukałam to wszystko i owinęłam się ręcznikiem.


Spojrzałam w lustro i na chwilę zamarłam. Zaraz jednak przyzwyczaiłam się do odbicia. Zmieniłam się. Moje dotychczas jasnoniebieskie oczy stały się teraz ciemniejsze, przypominały ocean. Miałam nawet wrażenie, że przez chwilę pojawiły się w nich fale tak jak u Katherine pojawiały się języki ognia. Moja skóra była czysta bez żadnych niedoskonałości typu zmarszczki czy trądzik. Usta miały czerwony kolor pomimo tego, że przecież ich nie malowałam. Rzęsy stały się ciemniejsze i dłuższe a włosy… Włosy były mocniejsze i ciemniejsze. Wciąż byłam blondynką ale teraz moje włosy wyglądały jakby były zrobione z promieni słońca a oczy z kropli wody. I jeszcze ten wspaniały, niebieski znak oznaczający mój żywioł… Wyglądałam jakbym cała została stworzona z natury. Ubrania od Katherine były bardzo ładne i wygodne. Założyłam czarne rurki i niebieską bokserkę. Na to czarna, rozpinana bluza z kapturem. Podciągnęłam rękawy odsłaniając przedramiona i spięłam włosy w kok. Medalion wyciągnęłam na wierzch.

W lodówce nie było nic specjalnego do jedzenia więc wyciągnęłam masło, ser i zrobiłam sobie kanapkę. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał godzinę 4:49. Na dworze było z pewnością chłodno jednak jako Nieosiągalny nie czuję chłodu. Z niedojedzoną kanapką pobiegłam do drzwi i ubrałam niebieskie trampki wsadzając rurki do środka. Samochód nie był zaparkowany pod samym domem więc musiałam urządzić sobie mały spacerek. Chłodny wiatr zdawał się mnie omijać a cisza była nie do zniesienia. Wszystkie światła były zgaszone a na zewnątrz prócz mnie nie było nikogo. Wsadziłam ręce do kieszeni i szybszym krokiem ruszyłam w stronę zakrętu. Za zakrętem bowiem miał czekać samochód. Zerknęłam na telefon by sprawdzić która godzina. Miałam jeszcze 5 minut. Dotarłam do miejsca spotkania minutę przed czasem i jakież było moje zdumienie, gdy nie zastałam tam żywej duszy. Nie było tam nikogo. Nawet samochodu. Przecież nie mogła wyruszyć beze mnie. Spojrzałam jeszcze raz na zegarek. Nie, z pewnością się nie spóźniłam. Rozejrzałam się i zrobiłam parę kroków w  każdą stronę. Do muru przyczepiona była taka sama kartka jak ta przy lustrze. Chwyciłam ją i przestudiowałam słowa.
     
  Droga Susan,
 nie spodziewałam się tego po tobie. Miałyśmy układ, który miał zapewnić bezpieczeństwo Michaiłowi. Ty jednak postanowiłaś nie dotrzymać słowa i nie zjawiłaś się w Nocnej Dolinie. Jestem rozczarowana. Nie wiem co planowałyście z Jacqueline ale wasz plan z pewnością nie wejdzie w życie. Teraz bowiem nie ratujesz tylko swojego ukochanego. Twoją przyjaciółkę również przydałoby się oswobodzić. Oczywiście, jeśli nie chcesz to nie. Wtedy jednak oni zginą a wiem, że tego raczej nie planowałaś. Musisz działać sama. Christophe będzie na ciebie czekał przy wierzy Eiffla i poda ci nowe wskazówki w formie kolejnego listu. Lepiej się pośpiesz, zegar tyka.
                                                                                                                Twoja
S.

Szybko pobiegłam do domu i jak najciszej weszłam po schodach, prosto do mojego pokoju. Podeszłam do regału na książki i jak zahipnotyzowana wyciągałam pojedyncze tomy i kładłam na łóżko. Książki tak naprawdę były schowkami. W jednym był srebrny sztylet. Ostry tak bardzo, że od samego dotyku przecięłabym sobie skórę. W kolejnych były fiolki z różnymi płynami. Zielony i czerwony to były trucizny. Czarny był leczniczy a niebieski żrący. Z szuflady na dole regału wyciągnęłam skórzany, mocny plecak. Po przejrzeniu go eliksiry włożyłam do większej kieszonki. W mniejszej znalazłam plik gotówki, który po chwili namysłu wsadziłam do kieszeni. W schowku na sztylet był również pasek. Dobrze wiedziałam do czego służy. Zapięłam go wokół ręki i w odpowiedni otwór włożyłam ostrze. Sprawdziłam czy nie jestem narażona na jakiekolwiek rany podczas wykonywania różnych czynności, chwyciłam plecak i zbiegłam na dół. Poszłam do drugiej części domu i skierowałam się do pokoju Kath. Tam znalazłam jeszcze kilka fiolek i drewniany kołek. Wszystko to wsadziłam do torby. Gdy już miałam wychodzić coś mnie tknęło. Głos w mojej głowie. Obraz. Sprawdź obraz. Podeszłam do portretu przedstawiającego Katherine i przyjrzałam mu się. Nie zauważyłam w nim nic nadzwyczajnego. Wyciągnęłam rękę i pogładziłam płótno. Moja dłoń przeniosła się na ramę. Była zrobiona z drewna dębu. Drugą ręką złapałam ją po drugiej stronie i podniosłam ją do góry. Obraz był bardzo ciężki jednak dla mnie nie był on kłopotem. Odłożyłam go ostrożnie na podłogę i obróciłam się by zobaczyć co ukrywał. Moje źrenice gwałtownie się rozszerzyły a ręka cofnęła. W małej wnęce leżała broń. Czarny, niewielki pistolet. Chwyciłam go i zauważyłam, że pomimo swojego rozmiaru jest ciężki. Szybko schowałam go do torby. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, wiedziałam jednak, że sztylet, kilka eliksirów i drewniany kołek nie wystarczą mi by w pojedynkę odbić Katherine i Michaiła.

Zbiegłam po schodach i wyszłam na zewnątrz. Stanowczym i szybkim krokiem skierowałam się w stronę wieży Eiffla. W mojej głowie odgrywała się istna wojna. Z jednej strony bardzo, bardzo chciałam pomóc Katherine i Michaiłowi. Z drugiej jednak, dobrze wiedziałam co to oznacza.  Teraz bowiem już nie wybieram pomiędzy sobą  a nim. Teraz wybieram pomiędzy sobą a dwoma życiami, których nie warto kończyć tylko dlatego, że się boję.

Christophe stał oparty o jedną z nóg wielkiej i potężnej wieży. W jednej ręce trzymał kartkę a  drugą dłoń miał schowaną w kieszeni. Ostatni raz gdy go widziałam był zakrwawiony i poturbowany. Do tego bardzo się mnie bał. Teraz natomiast zachowywał się pewnie, jakby coś na mnie miał. Na mój widok uśmiechnął się co jeszcze bardziej zbiło mnie z tropu i podał mi list. Gdy już chciałam go rozwinąć pokręcił głową i ręką nakazał mi iść za nim. Usiedliśmy na solidnej, drewnianej ławce.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – spytał.
- Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiedziałam.
- Ten list jest od tej kobiety, która kazała mi dać wam ten poprzedni. Ona chce, żebyś spotkała się z nią w Nocnej Dolinie, czyż nie?
- Skąd wiesz?
- Miałem cie do tego namówić. No wiesz, do spotkania. To jest bardzo niebezpieczne – powiedział z przymuszoną troską.
- Od kiedy to się tak o mnie martwisz? – spytałam.
- Słuchaj, Nocna Dolina nie jest taka jak kiedyś. Gdy już wejdziesz do świata Nieosiągalnych najpierw udaj się więc do Anielskiej Przystani. Jako Anielica jesteś tam mile widziana.
- Jak zdobyłeś te informacje? To jakiś podstęp? – dopytywałam.
- Jestem człowiekiem, ale to nie znaczy, że nic nie wiem o świecie nieosiągalnych. Nie lubię tej kobiety. Szczerze? Z całego serca jej nienawidzę. Pracuję dla niej dlatego, że więzi moją siostrę. Pomagam ci, ponieważ chcę, żebyś ja uratowała. Moja siostra też jest Anielicą, tak jak ten twój przyjaciel. W ciemnościach traci swoją moc. Przez Nieosiągalnych straciłem już rodziców, jej nie mogę stracić. Pomagam ci, bo chcę żebyś ty pomogła jej – powiedział a do jego oczu napłynęły łzy. – Pomożesz?
- Tak, pomogę jej... wam. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby była bezpieczna.
- Dziękuję ci. Teraz przeczytaj list, następnie udaj się do wieży i przejdź przez przejście. To jest bardzo łatwe. Wystarczy, że zakreślisz na jednej z jej części starożytny symbol oznaczający wolność. Wtedy pojawi się niebieskie światło widoczne tylko dla oczu nieosiągalnego a ty w nie wejdziesz.
- Wiem – powiedziałam. Wiedziałam to, a raczej pamiętałam. W poprzednim życiu nigdy nie byłam w świecie ludzi jednak uczono mnie, a raczej dawną mnie, jak to się robi.
- Pamiętaj też, że masz nad nią przewagę – krzyknął Christophe gdy już się od niego oddalałam. Odwróciłam się i spojrzałam na niego pytająco. – Ona nie wie, że masz swoje wspomnienia.

Już niedługo kolejny rozdział, zaglądajcie codziennie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz