poniedziałek, 13 sierpnia 2012

ROZDZIAŁ XVI

Cześć kochani!
Co to się stało, że tak szybko dodaję rozdział? Otóż przeczytałam wasze komentarze i e-maile z prośbami o dalszy ciąg i nie mogłam się powstrzymać ; D
Mam do Was jednak kochani prośbę, pewnie wszyscy macie Facebook'a, co nie ?
Kliknijcie Lubie to! na fanpage'u waszej autorki ^ ^ Proooszeee <3 br="br">         
Mam problemy z pamięcią, lubię się czasem zapomnieć .
  lajkujemy ;*

Rozdział 16
Siedziałam w swoim pokoju już od jakiś 4 godzin. Właściwie, to nikt do końca nie wytłumaczył mi co się stało. Wiem tylko, że Margareth jest ciężko ranna a Katherine i Arline przytrzymują ją przy życiu. Rio gdzieś wyszedł jakiś czas temu a Krzysiek co chwila wykonywał jakieś telefony. Moje odkrycie jakby odsunęło się w cień. Nie zamierzałam jednak o nim zapomnieć. Chciałam ciągnąć to dalej. Jeśli jest jeszcze coś, cokolwiek czego jeszcze nie wiem  to ja mam zamiar to poznać. Moje rozmyślenia przerwał mrożący krew w żyłach krzyk. Podbiegłam do drzwi i wyjrzałam na korytarz. Zobaczyłam tylko Katherine biegnącą z fiolką wypełnioną czerwonym płynem. Gdy mnie spostrzegła jej oczy zabłysły a jej ręka owinęła się wokoło mojej.
- Chodź! – krzyknęła i pociągnęła mnie za sobą. Podbiegłyśmy do drzwi również oznaczonych runami. Nie zdążyłam jednak zagłębić się w czytaniu ich gdyż drzwi uchyliły się przed nami, jakby same i chcąc nie chcąc musiałam wejść do środka. To co zobaczyłam było jednym z najgorszych widoków w moim życiu.

Po środku pokoju, na brązowym dywanie stał potężny, drewniany stół. Na nim, w kałuży własnej krwi leżała Margareth. Nie było czasu na studiowanie reszty wystroju. Podeszłam bliżej by móc ogarnąć wzrokiem całą jej postać. Choć przybyła tu w spodniach miała teraz na sobie kremową, postrzępioną szatę do kolan. Jej stopy były bose a szyję zdobił wspaniały medalion. Piękny, srebrny bukszpan owijał świecący się naturalnym blaskiem, brązowy kamień. Jej włosy, które były w podobnym odcieniu były teraz posklejane od krwi i potargane a usta nienaturalnie sine. Oczy miała lekko przymknięte co tylko sprawiało, że wyglądała marniej i gorzej… Kątem oka dostrzegłam, że jej klatka piersiowa unosi się coraz wolniej, tak jakby oddychanie sprawiało jej trudność. Jednak nie widziałam ran. Nie widziałam żadnego przecięcia, lub innego miejsca, z którego mogłaby wydobywać się krew. Więc skąd ta kałuża naokoło niej? Czym posklejane były pojedyncze kosmyki jej włosów?
- Jest wilkołakiem – powiedziała Kath łapiąc mnie za nadgarstek i odsuwając trochę do tyłu. – Rany zdążyły się już zagoić.
- Ale ona wciąż umiera – wyszeptałam.
- Straciła już za dużo krwi, żeby przeżyć – odparła Arline wynurzając się z cienia. Z jej oczu poleciały łzy gdy głaskała rękę przyjaciółki. Pochyliła się i zaczęła szeptać  jej do ucha. –Rio zaraz tu będzie, kochana.
I rzeczywiście. Po chwili Rio stał już przy niej jakby pojawił się znikąd. Nie krył łez, choć nie chciał by widziała jak cierpi.  Pogłaskał ją po głowie i owinął sobie kosmyk jej włosów w około palca. Jej sine wargi z trudnością wygięły się w lekkim uśmiechu. Ja też zaczęłam płakać.
- Czy ja…- wyszeptała prawie, że bezdźwięcznie. Skinął głową. Uśmiech zniknął z jej twarzy tak szybko jak się pojawił. Wzięła głęboki oddech pomimo tego, że sprawiało jej to ból. Na wpół przytomne oczy naszły jej łzami. Rio pokręcił głową i spróbował się uśmiechnąć.
- Hej – powiedział – nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Niedługo przestanie boleć, obiecuję.
Nie odpowiedziała. Spojrzała na Kath i skinęła głową. Nie rozumiałam o co chodzi. Katherine nakazała mi w myślach bym poszła za nią. Stanęłyśmy nad Margareth a ta znów się uśmiechnęła. Warga zaczęła jej drżeć a łzy opuściły powieki, lecąc powoli w dół, po policzku, aż do szyi.
Katherine również się uśmiechnęła i spojrzała na Rio. Ten  kiwnął głową. O co chodzi?
- Dobranoc, kochanie – powiedział i złożył na wargach Margareth lekki pocałunek.
Wtedy Katherine przyłożyła do jej ust szklaną fiolkę i wlała do nich czerwony płyn. Po chwili zobaczyłam jak jej ciało z minuty na minutę blednie a usta stają się jeszcze bardziej sine niż dotychczas. Oczy otworzyły się na moment po czym spojrzały w pustkę. Umarła. Margareth nie żyje.
Nie mogłam w to uwierzyć. Nie znałam Margareth tak dobrze jak Kath czy Arline a jednak czułam, że jest mi bliska. Chciałam poznać ją bardziej, wydawała się być taka wspaniała, zabawna, taka pełna życia.  Nie wiedziałam co mam teraz robić. Rio otarł łzy i przejechał dłonią po policzku ukochanej. Arline odsunęła się w cień… i znikła. Spojrzałam pytająco na Katherine.
- Jest Demonem Nocy, jak ja. Potrafi znikać w cieniu – powiedziała jakby czytała w moich myślach. No tak, ona czyta w moich myślach. – Chodźmy stąd. Zostawmy ich samych.
Skinęłam głową i ruszyłam za Kath w stronę drzwi. Ostatni raz jeszcze spojrzałam na martwą Margareth, leżącą na stole i załamanego Rio, klęczącego przy niej. Trzymał ją za dłoń a ich place były splecione. Wyglądała jakby spała, choć wszyscy wiedzieliśmy, że ten sen jest wieczny. Z tego snu już się nie obudzi. Jednak wszyscy tak bardzo pragnęli by było inaczej. Bez słowa podeszłyśmy do drzwi od mojego pokoju. Gdy już chciałam nacisnąć na klamkę odwróciłam się w stronę odchodzącej Kath.
- Musimy porozmawiać – wyszeptałam jednak ona to słyszała. Miała wyczulony słuch i węch.
Kiwnęła głową i podążyła za mną do pokoju. Zajęła miejsce na łóżku podczas gdy ja podeszłam do etażerki. Wyciągnęłam z niej pamiętnik Michaiła. Gdy Katherine go zobaczyła wzdrygła się lekko a jej źrenice rozszerzyły się. Wciąż jednak milczała. Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że zacznie mnie wypytywać skąd go mam albo ile z niego przeczytałam. Zamiast tego wstała i wyciągnęła mi go z rąk. Pogładziła opuszkami okładkę tak jak ja przed przeczytaniem.
- Ja… - nie wiedziałam jak zacząć – przeczytałam go.
- Domyślam się – powiedziała nie podnosząc wzroku.
- Nie przeczytałam wszystkich wpisów, tylko dwa.
- Które? – spytała wciąż nie patrząc na mnie. Jej wzrok utkwił w okładce. Jakby próbowała coś rozszyfrować. Jej głos był ciężki i twardy. Czułam, że  chciała mnie ukarać swoją obojętnością.
- Z 20 grudnia 1634 roku i 15 sierpnia 2011 roku – odpowiedziałam odruchowo. Kath przewertowała kartki i oddała się lekturze. Po chwili znów przewróciła parę kartek i zaczęła czytać. Z każdym słowem jej źrenice poszerzały się a na czole pojawiały się kropelki potu. Zauważyłam, że przestała czytać już jakiś czas temu jednak dopiero teraz zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem. Nie potrafiłam jej rozgryźć. Wyglądała zarówno na przerażoną jak i wściekłą.
- Skąd to masz? – spytała lekko unosząc pamiętnik.
-Z komody – powiedziałam wskazując drewniany mebel naprzeciwko.
- Susan…
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? – spytałam unikając jej wzroku. – Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć kim naprawdę jestem?
- Susan…
- Zamknij się! – krzyknęłam dziwiąc się  samej sobie. Te słowa w mojej głowie wydawały się być całkiem odpowiednie jednak gdy je wypowiedziałam zrozumiałam, że zostały wypowiedziane zdecydowanie za mocno. – Wytłumacz mi co tu się do cholery dzieje! Dlaczego Margareth nie żyje? Co to był za czerwony płyn? Co się stało tam, na autostradzie? Dlaczego ktoś miałby porywać Michaiła? Dlaczego on pisze w swoim pamiętniku o mnie tak, jakbym już kiedyś żyła na tym świecie? Dlaczego mamy się stawić na tym idiotycznym balu? Dlaczego pani S. tak bardzo chce mnie spotkać? Dlaczego, Katherine? DLACZEGO???
- Susan, uspokój się. Chcesz odpowiedzi? To je dostaniesz. Daj mi tylko chwilę – powiedziała to z takim spokojem jakbym pytała ją o to jaki chce smak lodów. Podeszła do regału z książkami i wyciągnęła starą, zakurzoną księgę. Podeszła do mnie i otworzyła ją. Okazało się, że książka ta jest schowkiem. Z pomiędzy wyciętych kartek Kath wyciągnęła coś, co przypominało szkatułkę. Otworzyła ją i wyciągnęła z niej piękny, złoty pierścionek z wielkim szmaragdem. Na zielonym, szlachetnym kamieniu wyryty był miniaturowych rozmiarów motyl. Oprócz tego wyciągnęła też zwinięty  w rulon kawałek pergaminu.
- Czerwony płyn to trucizna, umieranie z powodu braku medalionu byłoby dla niej zbyt bolesne. Eliksir ma w sobie srebro, szkodliwe dla wilkołaków. – Westchnęła. - Przeczytaj list – powiedziała podając mi go – a potem włóż pierścionek na palec. Najpierw jednak przeczytaj…
Katherine wstała i podeszła do komody. Rozwinęłam pergamin i zaczęłam chłonąć słowa jak gąbka.
Droga Susanno,
 jeśli to czytasz, to znaczy, że stało się coś niedobrego. W każdym razie, nie mogę powiedzieć ci tego osobiście za co bardzo Cie przepraszam. A więc pozwól, że zacznę tą smutną opowieść.
 Dawno, dawno temu spotkałem na piaszczystej plaży piękną kobietę wyglądającą dokładnie tak jak ty. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. W miarę jak się spotykaliśmy i poznawaliśmy wiedzieliśmy, że będziemy ze sobą szczęśliwi. Zarówno ja jak i ona byliśmy nieśmiertelni, tak przynajmniej nam się zdawało. Bowiem po prawie stu latach cudownej, mającej trwać wieki miłości stało się coś czego żadne z nas nie mogło przewidzieć. Ziarniłem ją. Zraniłem ją do tego stopnia, że postanowiła skoczyć z klifu. Chwilę przed skokiem za pomocą specjalnego zaklęcia zrzekła się swojej nieśmiertelności i zaczarowała swoją duszę tak, by pewnego dnia wrócić na ziemię w tym samym ciele. I tak oto pewnego dnia spotkałem Ciebie. Wyglądasz dokładnie tak samo jak ona, Susan. Wasze podobieństwo jednak na tym się kończy. Jesteś inna… Lepsza. Mam więc dla ciebie dwa rozwiązania:
Pierwsze jest bardzo proste. Spal ten list a pierścionek schowaj. Zapomnij o nim i o zawartości tego listu. Żyj dalej i nie przejmuj się tym czego właśnie się dowiedziałaś.
Istnieje jednak jeszcze druga opcja. Możesz założyć pierścionek a wtedy wszystkie umiejętności, wspomnienia i odpowiedzi migną ci przed oczami niczym film i zostaną na zawsze w twojej pamięci. Uprzedzam cie jednak, są wspomnienia, których nigdy nie chciałabyś oglądać…
            Bardzo cie za to wszystko przepraszam i mam nadzieję, że wyszkolisz się na wspaniałą Łowczynię.
                                                                                                                                                         Michaił
Zerknęłam na Katherine, która przez cały czas bacznie mi się przyglądała. Nie wiem, czy znała zawartość tego listu, jednak nawet jeśli nie znała, wiedziała, co się stanie jeśli włożę pierścionek na palec. Musiała wiedzieć… Inaczej by mnie nie ostrzegała. Nie do końca rozumiałam o co chodzi w liście od Michaiła. Jednak jeśli to co teraz trzymałam w ręce ma być odpowiedzią na resztę pytań… Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wsunęłam pierścionek na palec.  Poczułam jak moje ciało lekko się unosi i nagle wokoło mnie zrobiło się ciemno. Siedziałam na niewidzialnym fotelu a na około mnie pojawiały się obrazy, niczym film, dokładnie tak jak opisał to Michaił. Moja głowa przepełniona była od różnego rodzaju informacji. Widziałam po kolei każdy szczegół… Począwszy od dzieciństwa u boku matki, której nigdy nie znałam, przez naukę sztuk walki z Michaiłem kończąc na bezgranicznej miłości do tego jedynego. Ostatnim wspomnieniem jakie mignęło mi przed oczami byłam ja, w białej, lekkiej szacie  z rozpuszczonymi włosami, stojąca na brzegu klifu. Przerażony krzyk Katherine dobiegający zza moich pleców  podczas gdy ja już lecę w dół. Szybuję niczym ptak i uderzam o twardą taflę zimnej wody. Umieram. By narodzić się na nowo.


Nie wiem ile czasu spędziłam w stanie nieważkości oglądając swoją przeszłość. Nie wiem, co w tym czasie działo się z Katherine, Rio, Arline i … nieżyjącą już Margareth. Jednak gdy w końcu obudziłam się z transu, leżałam na łóżku. Na początku pomyślałam, że to wszystko był sen. Jednak gdy wyszłam na korytarz uzmysłowiłam sobie, że to jednak rzeczywistość. Wszyscy chodzili ze spuszczonymi głowami i ze łzami w oczach. Cisza jaka panowała w całym domu doprowadzała tylko do jeszcze większego przygnębienia. Zeszłam pod schodach w dół, żegnając się z mocnym zapachem cynamonu. W salonie, na sofie leżał Rio. Na początku myślałam, że śpi jednak gdy kiwnął mi głową na przywitanie zrozumiałam, że tylko czuwał. Owinęłam się bardziej szlafrokiem, który nie tak dawno podarowała mi Kath i szybszym krokiem powędrowałam do kuchni. Przy blacie siedziała Arline ze spuszczoną głową i sączyła swoją kawę. Oparty o ścianę Krzysiek spojrzał na mnie i tylko uśmiechnął się współczująco. Katherine właśnie zalewała mlekiem trzy szklanki, w których było sypkie kakao. Usadowiłam się na samym blacie w niewielkiej odległości od Arline i przez chwilę wymachiwałam nogami w powietrzu. Zaraz jednak opamiętałam się, ponieważ przyciągałam za dużo uwagi.

Pomimo ciszy, w mojej głowie panował gwar i chaos. Wiedza jaką posiadłam uczęszczając do szkoły walczyła z tym co nauczyłam się w poprzednim życiu. Wszystkie sztuki walki, starożytne języki, zaklęcia i opanowywanie mocy jaką posiadam. Zaczynałam powoli rozumieć. Powoli układałam to wszystko w jedną, sensowną całość. Chwyciłam czerwony kubek wypełniony pysznym, czekoladowym napojem i zanurzyłam w nim usta. Pomimo tego, że kakao było strasznie gorące wypiłam aż pół z tego co było w kubku. Nie przeszkadzał mi wrzątek. Nie czułam też chłodu… To było bardzo dziwne uczucie. Nie potrafiłam tego rozgryźć choć wiedziałam czym to jest spowodowane. Teraz wiedziałam już wszystko. O nieosiągalnych, o samych aniołach lasu i demonach nocy. O Verusach, Semisach i Splamionych. Choć za moich czasów ci ostatni nazywali się Averusi. Właśnie, za moich czasów… A kiedy one dokładnie były? Zaczynały się wraz z moimi narodzinami w roku 1267 a kończą się w 1425. Czyli żyłam 158 lat. Ciekawe czy to więcej czy mniej od tego ile żyli wtedy Jacqueline i Michaił. Chwila, dlaczego nazywam Katherine Jacqueline? No tak. Gdy przyjaźniłyśmy się w moim poprzednim życiu nosiła imię Jacqueline po jakiejś pradawnej wojowniczce.

Potok myśli przerwał Krzysiek podchodząc do mnie. Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął lekko nakazując mi przy tym bym poszła za nim.
- Chodź – wyszeptał. Wstałam i poszłam za nim do salonu, w którym wcześniej był Rio. Teraz salon był pusty a Rio powoli niczym duch sunął po schodach. Zajęliśmy miejsca na kanapie. Podkurczyłam lekko nogi tak bym mogła swobodnie opleść je rękoma. Krzysiek natomiast usiadł bardzo poważnie – nogi miał złączone i wyprostowaną sylwetkę. Popatrzył na mnie tym samym wzrokiem, którym zaszczycił mnie wtedy pod drzewem. Połączenie zdziwienia z fascynacją. Lubiłam gdy tak na mnie patrzył.  Kiedyś bardzo go lubiłam, myślałam nawet, że mi się podoba jednak teraz… Nie czułam już tego co kiedyś… Nie skoro poznałam prawdziwą miłość.
- Pomyślałem, że będziesz z pewnością oczekiwać swego rodzaju wyjaśnień – oznajmił utrzymując kontakt wzrokowy. – Chcesz pewnie wiedzieć co tam się wydarzyło.
- To chyba oczywiste – odpowiedziałam sucho choć wcale nie miałam takiego zamiaru. Chciałam powiedzieć coś miłego, ciepłego. Co postawiłoby go na duchu. Wiem, że Margareth była jego przyjaciółką. Była…
- Tak, oczywiste – odpowiedział jakby ukazywał skruchę. - Słuchaj. Tam, na autostradzie zdarzył się wypadek. Nie mieliśmy tego w planach. Jechaliśmy do znajomego po broń, kiedy ten SUV w nas uderzył. Oczywiście, wypadek nie mógł nic nam zrobić. Rany zagoiły się tak szybko jak powstały. Wybiegliśmy na zewnątrz i zobaczyliśmy Juliena z jego chłopcami od brudnej roboty. Stanęliśmy do walki. Jednak co może zrobić piątka przeciwko prawie, że dwudziesto osobowej grupie zmiennokształtnych?
Nie musiałam pytać kim są zmiennokształtni. Wiedziałam to. Byli to ludzie, którzy potrafili przybrać formę zwierzęcą. Istniały tylko dwie rasy zmiennokształtnych. Wilki i tygrysy. W dzisiejszym świecie pełnym bajek i niestworzonych historii nazywają się oni wilkołakami i tygrysołakami. Mimo tego, że brzmi to bezsensownie i dziwnie, ludzie uwielbiają takie nazwy. Kochają popisywać się nimi przed swoimi znajomymi, najlepiej równie zafascynowanymi miejscowym folklorem jak oni sami. Krzysiek nie przestawał jednak opowiadać.
- Pomimo nierówności liczebnej w drużynach walka była zacięta. Świetnie sobie radziliśmy i już mieliśmy nadzieję na wygraną gdy… - tu zamilkł jakby poczuł, że nie chce o tym rozmawiać. Jednak uznał, że nie ładnie jest kończyć w pół zdania. – Julien zerwał medalion z szyi Margareth i cisnął nim o ziemię. Piękny rubinowy kamień błysnął raz jeszcze w powietrzu po czym pokruszył się na miliony kawałków. To był koniec bitwy. Katherine chwyciła Margareth za rękę i pobiegła z nią do lasku. Ostatkiem sił teleportowały się pod dom. Zaraz za nimi ja i Rio.
- Przecież ona miała medalion, widziałam na własne oczy… - zamarłam. Czy on powiedział rubinowy? Widziałam wyraźnie, że tamten, który zdobił jej szyję był w kolorze brązu. Mój wzrok powędrował na szyję Krzyśka. Jednak jego medalion był w kolorze ciemnego ametystu a okrążała go gałązka wierzby.
- Nie, nie mogłem jej dać mojego. Nie jesteśmy tej samej rasy…
- Rio…- wyszeptałam. Ten tylko skinął głową. Po chwili uznałam, że trzeba pytać dalej- Dlaczego was zaatakowali?
- Oj, czy to takie ważne? – spytał jakby chciał się wymigać od odpowiedzi. O nie. Nie dam za wygraną.
- Odpowiedz – prawie, że rozkazałam.
- Szukali kogoś –powiedział i spuścił wzrok. – Ciebie.
- Szukali… mnie? Ale po co?- dopytywałam.
- Miałaś stawić się w Nocnej Dolinie. Julien pracuje dla pani S. – powiedziała Katherine wchodząc do salonu. – Zwlekamy z tym już zbyt długo.
- Ale Michaił powiedział, że…
- Wiem, co powiedział Michaił – przerwała mi Kath. – Jednak straciliśmy już za dużo.
- Wybierając się do Nocnej Doliny jesteśmy narażeni na o wiele większe straty! – krzyknęłam wstając . – Nie możemy iść tam wszyscy.
- Więc wolisz posłać jedną osobę na niechybną śmierć niż kilka, które miałby jeszcze jakieś szansę?
- Nie to chciałam powiedzieć… - powiedziałam spuszczając wzrok.
- Wiem co chciałaś powiedzieć. Chcesz iść tam sama.
- Co? Nie puszczę jej tam samej! – krzyknął Krzysiek również wstając. – Oszalałaś?
- Krzysiek, jest coś czego nie wiesz – powiedziałam i odwróciłam się w jego stronę. Przymrużył oczy jakby próbował mnie rozgryźć.
- Nie rozumiem – powiedział zerkając kontem oka na Katherine.
- Widzisz, wczoraj w nocy dokonało się coś, czego nie potrafię ci wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób… - zaczęłam.
- Susan odzyskała wspomnienia z poprzedniego życia. Wszystkie umiejętności i cała wiedza jaką posiadała wtedy posiada teraz – powiedziała Katherine lekko wywracając oczami.
- Dzięki – prychnęłam.
- Czyli to prawda – powiedział i zaczął błądzić oczami jakby czegoś szukał. Gdy jego wzrok napotkał moje spojrzenie pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem. – Przepowiednia się sprawdziła.
- O czym on mówi? – zajrzałam we wspomnienia jednak nigdzie nie było żadnego chodźby słowa o przepowiedni.
- O twoim powrocie powstała przepowiednia. Według niej miałaś wrócić w momencie kiedy Ziemia będzie tego potrzebować najbardziej. Tak jak mówił Julien, jesteś naszym zbawieniem. Jednak gdy okazało się, że nic nie pamiętasz wszyscy zaczęli wątpić w to, czy będziesz w stanie nam pomóc. Teraz jednak, gdy pamiętasz wszystko… Umiesz walczyć, Susan. Posiadasz umiejętności, których pozazdrościłby ci niejeden Łowca.
- Niemożliwe – powiedziałam kręcąc głową.
 W tym momencie Katherine rzuciła się na mnie i wymierzyła mi cios na szyję. Jednak ja zdążyłam się obronić. Zrobiłam blok i w sekundę przygniatałam ją do ziemi ciężarem własnego ciała. Jej kły znikły tak szybko jak się pojawiły a uśmiech rozświetlił jej twarz.
- Widzisz?
- To niemożliwe. Nigdy się tego nie uczyłam. To Suzana przecież… Jak to możliwe?– odpowiedziałam. Zeszłam z Kath i podałam jej rękę jednak ta wstała o własnych siłach.
- Magia – powiedziała Katherine.
- Pomścimy ją, prawda Kath? – spytał Rio wchodząc do salonu. Kontem oka zauważyłam, że Arline również do nas dołączyła.
- Nie pozwolimy, by cieszyli się z tej wygranej zbyt długo – powiedziała tym samym zwracając na siebie uwagę.
- Julien zapłaci za wiele krzywd, które nam wyrządził – powiedziała Katherine i posłała mi konspiracyjny uśmieszek. – Zapraszamy do zabawy. 

1 komentarz:

  1. hehe fajny koniec, już się nie moge doczekać następnego rozdziału ;p szkoda że Margaret zginęła :(

    OdpowiedzUsuń